piątek, 30 grudnia 2011

44. Koniec roku 2011

Szybkimi krokami nadchodzi ostatnia godzina 2011 roku. Już niedługo wkroczymy w nowy 2012... Co ja na to? Nic. Ani mnie to ziębi, ani grzeje... 2011 zapamiętam jako najgorszy rok w moim życiu, ewentualnie jako prawie najgorszy. Mimo to wcale nie cieszę się z nadejścia nowego. Nie wierzę aby zmiana z "1" na "2" wprowadziła jakiekolwiek zmiany w moim życiu. Od tego jestem ja.
Nie mam się z czego cieszyć, więc Sylwestra postanowiłam spędzić w domu. Nie mam chęci na zabawę czy inne szaleństwa. Chciałabym usnąć i odpłynąć stąd na wieki... Zabrzmiało patetycznie i bardzo marudnie, ale niech już tak zostanie. Za to Wam życzę szampańskiej zabawy, spełnienia noworocznych postanowień i wszystkiego dobrego.
Do poczytania wkrótce.

43. Po studencku (znalezione w sieci) :D


 ***

Ksenko, nie mogę wysłać Ci maila! Jeśli zajrzysz tu, to proszę, wpisz w komentarzu swój adres e-mailowy.

środa, 28 grudnia 2011

42. Chudzielec

Niemożność zaśnięcia dobija mnie doszczętnie... Wczorajszej nocy, a właściwie już dzisiejszej położyłam się o 2, zasnęłam ok. 3.30... Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pobudka o 7.30... Kiedy chodzę na uczelnie 4-5-6 godzin snu to norma, ale przecież mam wolne...

Ten czas poświąteczny nigdy nie był mi tak potrzebny, jak teraz. Nie wiem jakbym wytrzymała powrót na studia po zaledwie trzech dniach wypoczynku... Kiedy zacznie się praca i całkiem dorosłe życie będę musiała się przyzwyczaić - czy tylko mnie przerażają takie drobnostki?

Piszę o tym, dlatego że dostałam dziś szansę na możliwość poświęcenia jednego z tych dni na pracę. Odmówiłam... Wiem, że pieniądze piechotą nie chodzą i każdy dodatkowy grosz w kieszeni jest mile widziany, ale zwyczajnie nie mam siły... Muszę zrobić projekt, a z moim talentem do informatyki jest to nie lada wyczyn zajmujący furę czasu, dodatkowo mam stos kserówek i innych arcyważnych rzeczy niezbędnych do nauki i przyszłej sesji, których jeszcze nawet nie zdążyłam przejrzeć... Najprawdopodobniej moja kariera na tychże studiach skończy się już niedługo, ale wolę się nastawiać na niemożliwą szansę, której zapewne nie dostanę (a może?), niż potem żałować, że olałam.

Skaczę z tematu na temat, więc myślę, że to odpowiednie miejsce, by przeskoczyć znów. Otóż nie mogę jeść czekolady... ani grama... Czy ktokolwiek z Was zastanawiał się jakie to uczucie nie móc wchłonąć nic, co zawiera w sobie coś tak pysznego...? Nie, tego nie da się wyobrazić, to trzeba przeżyć na własnej skórze... W życiu nie myślałam, że to może być aż tak trudne!

Otwieram szafkę z zamiarem umilenia sobie życia, a tam: czekolada, jedna, druga, trzecia, cukierki z czekoladą, ciasteczka z czekoladą, chipsy (nie lubię chipsów...), kolejne cukierki z czekoladą, mała bombonierka i wreszcie jest! Kruche ciasteczka posypane cukrem. Czyli jedyna rzecz, którą mogę spożyć... Właśnie zjadłam trzy - na śniadanie - zamiast czegoś pożywnego, bogatego w witaminy i odpowiedniego na tę porę dnia. Wybornie... A czekolada nadal siedzi w głowie... Do tej pory pamiętam ciepły płyn rozlewający się po podniebieniu i towarzyszącą mu bitą śmietanę - moje ostatnie coś z czekoladą. Bez dwóch zdań - jestem stuknięta.

Brat właśnie wyszedł do sklepu, przymilałam mu się jak nikt, by kupił mi lody. Uwielbiam lody i mogłabym je jeść non stop. Śmietankowe, owocowe, czekoladowe... Właściwie już nie czekoladowe... To może trzecia zima (choć czy można ją tak nazwać? wszakże śniegu brak), kiedy pozwalam sobie na jedzenie ich w tymże okresie. We wcześniejszych latach mogło skończyć się katastrofą. Wciąż mam w pamięci choróbsko, które unieruchomiło mnie w domu na miesiąc. A niby tylko przeziębienie... Do tej pory dziwię się, że nie wyplułam wtedy płuc i innych wnętrzności... Ale kończę już ten przesympatyczny opis.

Dziś na obiad pizza - znowu będziemy pół godziny zastanawiać się nad wyborem: z kurczakiem czy bez? z podwójnym serem? z ananasem, kukurydzą, a może... papryką? - uwielbiam takie dylematy!

Niemalże cały wpis wyszedł o jedzeniu... I kto mi teraz uwierzy, że nie przypominam piłeczki, a wskaźnik BMI wskazuje brak kilku kilo do odpowiedniej wagi? No kto? :) Pyta chudzielec.
(PS. Dziś mam chyba jakiś kryzys jedzeniowy czy jak to nazwać - nigdy nie myślę o tym aż tyle, co teraz (o jedzeniu, rzecz jasna!))

41. 01:00 - misz-masz

Kolejny dzień siedzę w nocy przed komputerem... Kolejny dzień męczę się z projektem na informatykę... Dziś już odpuszczam. Nie mam siły...
Znowu chodzę spać o 2, z przerażeniem na twarzy, bo nie mogę zasnąć... Co się dzieje? Po tylu godzinach na nogach powinnam padać na łóżko, zamykając oczy na kilka godzin zaraz po dotknięciu poduszki i opatuleniu się mięciutkim kocem... Tymczasem wiercę się i kręcę rozmyślając o wielu rzeczach. Nie umiem się wyłączyć, odciąć od tego, co teraźniejsze...
Całe szczęście, że nie muszę już wstawać o 6... Te chwile kiedy mogę poleżeć w łóżku nieco dłużej, zakopać się w pościeli i nie martwić niczym są dla mnie bezcenne... Już nie budzi mnie upiorny sygnał dzwonka w telefonie, a odgłosy budzącego się domu. Wstaję i jest jasno. Jasno! Dla mnie to magia :)
Pogubiłam się trochę, przyszłość przestała jawić się w jasnych barwach...
Wyglądam jak wrak - tymi trzema słowami opisała mnie koleżanka, z którą nie widziałam się dobry miesiąc. Nie zdawałam sobie sprawy, że wszystko może się na mnie tak bardzo odbić, że tak łatwo może przeniknąć na zewnątrz...
Nie chcę marudzić, bo tak się składa, że piszę tu zwykle, kiedy dzieje się coś złego. Nie wiem, jak to jest, ale mam potrzebę pisania, kiedy coś idzie nie tak. Niekoniecznie nawet na temat... Zwyczajnie potrzebuję wyliterowania się, jak ja to nazywam.
Całe szczęście, że nadeszły Święta, a wraz z nimi kilka dni wolnego. Przez te trzy dni naładowałam akumulatory na tyle, by znów starać się stawiać czoła ogromnemu światu. Wypoczęłam jak nigdy. Potrzebowałam tego...
Zastanawiam się czym by tu zgrabnie zakończyć tę chaotyczną notatkę, ale nic nie przychodzi mi do głowy... Powiem więc krótko: dobranoc i do poczytania wkrótce.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

40. Dla Ciebie

Miłość przywdziewa różne oblicza. Nie ma tu czasu na matematyką, 2+2 nie musi równać się cztery... Czasem to 5, czasem 3, czasem 200, czasem -120. Liczba nigdy się nie powtarza. Nie do zrozumienia, wiem. Miłości nie da się nauczyć, nieważne czy kochałeś/aś raz, dwa, czy czternaście razy. Jest nieuchwytna, w każdym przypadku inna. Nigdy nie gorsza... Nie można o niej zapomnieć, choćby nie wiem co. Dla niej nie istnieją słowa "nigdy", "nie chcę", "zawsze". I tak Cię dopadnie, czy tego chcesz, czy nie. Pamiętaj o tym.

Wiśnia, maj 2011

sobota, 24 grudnia 2011

39. Wesołych Świąt :)

Przesyłam skromne życzenia wszystkiego dobrego w te Świąteczne dni (jak i w każde następne kolejnego roku). Dużo uśmiechu i radości, pogody ducha - by każdy dzień przynosił kolejną niespodziankę - pozytywną. :) Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia. Miłości, ciepła, oddanych przyjaciół. Świąt spędzonych w gronie bliskich, smacznego jedzonka :). Pięknych wspomnień i mnóstwo, mnóstwo szczęścia...

Wasza Wiśnia.

(A teraz sio na Pasterkę:))

niedziela, 4 grudnia 2011

38. Mikołaju...

Drogi Mikołaju...

Za dwa dni wpadniesz przez komin (którego nie mam...) z zamiarem wręczenia mi drobnego upominku. Piszę do Ciebie, bo mam wielką prośbę... Mam nadzieję, że mój list nie zginie w gąszczu innych i postarasz się go odczytać. Wiem, Czerwony, że jak zwykle późno się do tego zabrałam... Ale znasz mnie. Zawsze odkładam wszystko "na jutro". A teraz do sedna. Wiem, że nie powinno się wybrzydzać... Ale proszę Cię mocno, nie przynoś mi czekolad, słodyczy, pieniążków i innych dóbr materialnych... W tym roku chcę tylko jednego... Wiesz czego (przecież mnie znasz...). A i jeśliby się dało to spraw jeszcze, bym zaliczyła semestr na studiach (może być na trójach...).

Pozdrawiam Cię serdecznie,
Wisienka.

piątek, 2 grudnia 2011

37. Melancholijnie

Niewiele mnie tu ostatnio... u Was także. Zaniedbuję bloga, wiem. Zaniedbuję Wasze teksty... Już nie wchodzę, nie czytam, nawet jako cichy duch. Nie mam sił. Życie po raz kolejny ukazuje, jak może być ciężkie... Zawiedzione nadzieje bolą i kaleczą serce... Nie mam pomysłu na to, co ze sobą zrobić... Źle mi. I nawet nie mam komu o tym opowiedzieć. To smutne, że czuję się dziś samotnie. Wokoło tylu ludzi, a mnie czegoś brakuje... Oddalam się od wszystkiego, nie widząc sensu w krótkich znajomościach. Brakuje mi stabilizacji. Pewności, że mam przy sobie kogoś życzliwego. Wszystko wydaje się być sztuczne... na siłę... A ja tak nie chcę. Wiecie, żałuję, że żyję w tych czasach, w których żyję. Był czas, że umiałam się tu odnaleźć, ale znów czuję, że się gubię... Nawet jeśli uda mi się odnaleźć, wkrótce uczucie zagubienia wróci ponownie. Nie znalazłam jeszcze swojego miejsca na Ziemi... A co gorsze - przestałam szukać...