sobota, 30 czerwca 2012

77. Noc Kina

Wczorajszego wieczoru wybrałam się do Wielkiego Miasta. Multikino organizowało nocny maraton filmowy. Pierwszy w moim życiu. Spośród 10 filmów można było wybrać trzy, które leciały od 23 do 5:30. Świetna sprawa. Choć ludzi tłum.

Na pierwszy ogień poszedł film pt. "Nietykalni". Opowiada on o chłopaku spod ciemnej gwiazdy, który opiekował się niepełnosprawnym mężczyzną - milionerem. Piękna historia o tym jak wiele ludzie mogą dać z siebie innym w sytuacjach, które zupełnie na takie nie wyglądają. A do tego opowiedziana w taki sposób, by zamiast smutku wywoływać śmiech i radość. Piękny film o przyjaźni, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Wychodząc z sali nie mogłam wrócić do swojego życia i myślę, że za jakiś czas powrócę do niego ponownie. Polecam i Wam, bo naprawdę warto. Przez półtorej godziny uśmiech nie schodzi z twarzy. W sali kinowej ludzie siedzieli na schodach, bo nie chcieli iść na inne filmy. Czy trzeba dodawać, że film jest produkcji francuskiej? :-)

Po wyjściu z pierwszego seansu biegiem do kas po popcorn i colę, ponieważ była już 1:30 i żołądek domagał się pożywienia. Co ciekawe w czasie seansu nie została zjedzona nawet połowa... Dlaczego? Drugi seans nosił tytuł "Przetrwanie". W skrócie: samolot, katastrofa, Alaska, ośmiu ocalałych i... wilki-ludojady. Jak dla mnie w tym filmie było mnóstwo drastycznych scen, może nawet zbyt obrazowo pokazanych. Ale myślę, że głównie dlatego i ten film bardzo mi się spodobał. Czułam się jakbym była postronnym obserwatorem, który śledzi wydarzenia z boku, a jednocześnie przeżywa doświadczenia każdej osoby z osobna. Dziwny, bardzo dziwny film... Wzbudził we mnie strach. I pamiętam, że w trakcie pomyślałam: "gdybym ja była na ich miejscu, wolałabym dołączyć do 117 zmarłych pasażerów niż do ocalałej ósemki". Polecam.

Ostatni film, na którym spokojnie można było dokończyć jedzenie popcornu ;-), był "Mój tydzień z Marilyn". Wynudziłam się na nim, a może to wina pory, ponieważ oglądałam go prawie o 4 nad ranem? Nie wiem... Wiem tylko, że miałam ochotę strzelić Marilyn w łeb lub jakoś nią wstrząsnąć. I trochę żałowałam, że nie wybrałam "Człowieka na krawędzi".

W domu byłam o 7, rzuciłam się na łóżko, ponieważ wstać miałam o 8:15. Wstałam o 10. ;-) O wiele za późno. Nie zrobiłam tego, co miałam zrobić... Zabrałam się więc za sprzątanie pokoju, skończyłam czytać książkę w łóżku, później opiekowałam się małym kuzynem i tak zrobiła się 19:00. Znów miałam jechać na noc do Wielkiego Miasta, ale zrezygnowałam.

Umieram z gorąca.

środa, 27 czerwca 2012

76. Czas na lekarza

Skończywszy dwie dekady życia, Wiśnia postanowiła zacząć być odważna...

... i poszła SAMA do przychodni, aby, uwaga! POBRAĆ KREW!!!

SAMA, SA-MA, S-A-M-A!!!

I żyje!!! I nie zemdlałam!!!

I jest z siebie dumna jak diabli. :-)

A w przychodni moc życzeń słyszała. W okienku rejestracji... i nawet od Pana, który doktorem się wydawał być... A nie był.
Ale to już inna historia...

wtorek, 26 czerwca 2012

75. 19 lat i 12 miesięcy

W najświeższej przeszłości, nie da się ukryć, dosięgnęło mnie to, co spotkało, spotyka i będzie spotykać mnóstwo ludzi.
Ostatnie naście zakończyło swój żywot.

W moim odczuciu nieszczególne to wydarzenie... Ale...

Znajomi z liceum przyszli, aby złożyć życzenia. I pobyć ze mną. Pobyć? Ze mną? Jakaś kpina. Dzień zakończył się kłótnią pomiędzy stronami. Przykre, że nawet w takiej chwili  nie potrafią się powstrzymać.
Bez pożegnania nastąpił koniec.

Nie uszanowały ani mnie, ani mojego dnia. Smutne...

A jeśli tak ma być w przyszłym roku to ja podziękuję. Nie chcę ani jednej wizyty.

To mówi Wiśnia, 20-latka.

środa, 20 czerwca 2012

74. Niespodziewany zwrot akcji...

"Nie może iść dobrze, bo... nie znam przyczyny, ale nie może. Od ponad roku zauważyłam pewną prawidłowość... Za co się nie wezmę, wszystko w pewnym momencie idzie nie tak, jak trzeba, w efekcie czego linia, po której stąpam mocno się napręża i pęka. Tak było i tym razem.
Wiem, że post miał być inny, ale cóż poradzić, że tak mi się ostatnio układa? Może gdybym pisała na bieżąco, wszystko wyglądałoby inaczej, a tak: jest, jak jest."


Tak zaczął się post sprzed kilku dni. Chodzi o to, że straciłam pracę. Nie tylko ja, ale wszyscy pracujący na stanowisku analogicznym do mojego. Kasy nie uświadczymy. Może dla niektórych nie jest ona zbyt wielka, ale dla mnie miała dużą wartość. Zwłaszcza, że ciężko na nią zapracowałam...
Jestem załamana tym, jak prosto i logicznie to wszystko wygląda, i jak łatwo można doprowadzić do podobnej sytuacji. Nie wiem co teraz, choć raczej nie mam szans na odzyskanie swoich ciężko zarobionych pieniędzy.
To jakiś koszmar i nawet nie chcę o tym myśleć, bo do tej pory nie wierzę, że to prawda...

niedziela, 17 czerwca 2012

73. Euro, Euro i po Euro

Niestety przegraliśmy... Po meczu z Czechami nadal nie wierzyłam, że stało się to, co się stało. Jak pewnie wielu Polaków, których pokazywano w telewizji lub na portalach internetowych tuż po ostatnim gwizdku. Nastawiliśmy się na wygraną. Media kreowały przed nami pozytywną wizję tego meczu. Wszyscy zachęcali do wiary w siły zawodników. Ale nie wyszło i zostaliśmy pokonani. Śmieszą mnie dziennikarze, którzy na siłę szukają winnych i o klęsce piszą, jak o kataklizmie narodowym. Cóż, nie udało się. Mi też było przykro i smutno. Nie dowierzałam w to, co się stało. Do ostatnich chwil miałam nadzieję, że jakoś strzelimy te bramki i przejdziemy dalej. Ale tak się nie stało. Okej, trudno. Ktoś musi przegrać, aby inni mogli wygrać... Niestety gdzie nie spojrzę tam roztrząsanie tego, co się stało. Żeby było jasne, nie uważam, że to złe, natomiast zły jest sposób w jaki większość to robi. Każdy spycha na kogoś odpowiedzialność, najczęściej na trenera i piłkarzy. No ale co to da? Przykładowo na głównej stronie onetu widnieje "Alfabet polskiej katastrofy". Dziennikarz po kolei, od A do Zet wymienia słabe strony. Wymienia bardzo negatywnie, a czytając ten tekst czułam się mocno nieciekawie... Tliło mi się w myśli "jak takiś mądry to sam zmień zawód i zacznij bawić się w piłkę". Naprawdę, artykuł można było napisać dużo lepiej, nie tracąc przy tym początkowego założenia. Ale oczywiście szokujące teksty przyciągają ludzi. Zwłaszcza znając mentalność niektórych osób... A szkoda, że tak to teraz wygląda. Niemniej myślę, że jest wielu normalnych ludzi, którzy porażkę w piłce przyjęli w cywilizowany sposób. Wszakże to nie koniec świata.

A do postu, który chciałam napisać wczoraj wrócę następnym razem.
Trzymajcie się i nie roztopcie.

środa, 13 czerwca 2012

72. Niespodziewany zwrot akcji... Nie, bo o EURO!

Nie może iść dobrze, bo... nie znam przyczyny, ale nie może. Od ponad roku zauważyłam pewną prawidłowość... Za co się nie wezmę, wszystko w pewnym momencie idzie nie tak, jak trzeba, w efekcie czego linia, po której stąpam mocno się napręża i pęka. Tak było i tym razem.
Wiem, że post miał być inny, ale cóż poradzić, że tak mi się ostatnio układa? Może gdybym pisała na bieżąco, wszystko wyglądałoby inaczej, a tak: jest, jak jest.

Ale zacznijmy od miłych rzeczy :) Polska zremisowała z Rosją!!! Jak się na piłce nie znam, tak teraz oglądam mecze naszych rodaków i wiernie kibicuję. W domku, bez szalika ani innych atrybutów, ale kciuki trzymam mocno i wierzę w pomyślne zakończenie. Brat dodałby jeszcze, że krzyczę, piszczę, podskakuję, gadam, śmieję się, przeklinam, denerwuję, nie mogę usiedzieć na miejscu w najbardziej stresujących momentach, obgryzam paznokcie i złoszczę się na sędziego ;)
Przed meczem z Rosją trzymałam kciuki za wygraną Grecji z Czechami, bo wtedy mielibyśmy większe szanse na pięcie się w górę. Teraz musimy wygrać z Czechami. Zastanawiam się czy nam się uda, czy zachęceni remisem z Rosjanami, naprzemy mocno na Czechów? Oby, oby :) Już nie mogę się doczekać tego widowiska! A jednocześnie w sercu taki niepokój: czy nasi piłkarze poradzą sobie ze stresem na tyle, aby rozegrać mecz z wewnętrznym spokojem?
Na początku meczu z Rosją graliśmy bardzo niepewnie, widać było, że taktyka była mocno zachowawcza, skupiona na obronie, nie ataku. Dzięki temu dostaliśmy tylko jedną bramkę. A jednak czuje się jakiś niedosyt... Gdyby pierwszy gol nie był spalony... Jak miło byłoby wygrać z Rosją :)
Choć wszyscy mówią, że Rosja nam pofolgowała, bo wiedzą, że z Grecją i tak wygrają, a więc przejdą dalej... Nie słucham takich głosów. W porównaniu z naszym meczem z Grecją, z Rosjanami graliśmy bardzo, ale to bardzo dobrze (a przynajmniej jak na mój gust i znajomość piłki :D). W skrócie mówiąc jestem zadowolona z tego remisu. Powiem więcej... bardzo zadowolona, bo gdzieś w głębi serca myślałam, że się nie uda, że pokonają nas z kretesem...
Oglądając oba mecze (w przypadku Grecji tylko drugą połowę) naszła mnie taka refleksja... Wydaje mi się, że jesteśmy bardzo niepewni. To nasi rywale nadają rytm meczom, które rozgrywamy. Druga połowa walki z Grekami była bardzo monotonna i powolna. Z kolei Rosja, która grała agresywnie, szybko i mocno, tak jakby przekazała nam swoją energię i nasi piłkarze również starali się temu dorównać (co moim skromnym zdaniem wyszło im bardzo dobrze).
Tak samo było z kibicami. W meczu z Grecją wydawało mi się, że przysypiają, mało było przyśpiewek, dopingu. Co zmieniło się kiedy graliśmy mecz z Rosją. A myślę, że doping kibiców jest bardzo ważny: daje kopa naszym piłkarzom, pokazuje, że w nich wierzymy i mocno trzymamy kciuki. Wydaje mi się, że dobry doping podnosi na duchu i niesie na fali naszych zawodników. Jakoś bardziej się starają, są ciekawe akcje, kibice robią się jeszcze bardziej rozentuzjazmowani i dają odczuć to naszym piłkarzom, co z kolei prowadzi do jeszcze większych starań zawodników na boisku - i tak to się kołem toczy :)
Bardzo, bardzo chciałabym, żebyśmy dali radę wygrać z Czechami i przeszli dalej. Euro w Polsce będzie raz w życiu i byłabym dumna gdyby udało nam się wspiąć nieco wyżej, zwłaszcza, że gramy u siebie :) Mecz Polska : Rosja był według mnie bardzo dobry, dużo akcji i mnóstwo emocji. Oby nasz zapał nie zgasł do kolejnego meczu

Ho ho, ile literek poszło na napisanie o piłce nożnej... No kto by pomyślał, że taka ignorantka, jak ja, tak mocno będzie tym wszystkim zjarana :) A jako, że post poprawił mi humor, do rzeczy mniej miłych przejdę innym razem. Po co sobie psuć nastrój, skoro tak pozytywnie się zaczęło?

Trzymam kciuki za naszą drużynę i już nie mogę się doczekać meczu z Czechami. Za Was też trzymam kciuki w każdej sprawie, z jaką teraz się mierzycie, a i Wy mam nadzieję, także dobrze mi życzycie :) Pozdrawiam serdecznie i do napisania wkrótce!

piątek, 8 czerwca 2012

71. 1 czerwca 2011

Data założenia mojego bloga. Dziś mamy już 2012 rok... Jak szybko ten czas mija...
Jest taka tradycja na blogach, że w dniu okrągłych "urodzin" bloga pisze się jakieś podsumowania, plany itp. A ja nawet notatki nie opublikowałam :) Poniekąd o tym myślałam, ale zmęczenie wzięło górę. Podsumowań też nie będzie - nie lubię tego. I na zmiany się nie zanosi. Zresztą już i tak po fakcie... A wiecie, że gdyby mój blog był dzieckiem, umiałby już chodzić i wymawiać podstawowe słowa? ;)

Co u mnie? Ano leci. Praca zajmuje sporą część dnia, codzienne dwugodzinne dojazdy również. Dochodzą korki, jakieś spotkania, prawko... i cały dzień zajęty. Wieczorami myślę tylko o śnie, ale to akurat dobrze. Bezsenność minęła. Jest mi w miarę dobrze. Szkoda tylko, że zawsze dojdą jakieś problemy, jakby nie mogło być chociaż raz po prostu okej. No ale nie narzekam, bo zawsze mogłoby być gorzej, prawda? Życie idzie do przodu, choć czasem łapię się ma tym, że czegoś mi brakuje...
Ale o tym rozpiszę się kiedyś: może w przyszłym tygodniu, może w tą niedzielę. Dziś krótki post, żeby dać znać, że żyję i że o blogu nie zapomniałam.

Tradycyjnie trzymajcie się cieplutko :)