niedziela, 26 sierpnia 2012

88. Bliżej

Nie wiem dlaczego akurat dziś o tym pomyślałam, ale przypomniał mi się ktoś, kto mnie pocałował. Pocałował, chociaż mnie nie znał i nie wiedział o mnie nic. Ot tak, podszedł i pocałował. A ja zamiast się odsunąć czy zrobić cokolwiek... Przez chwilę myślałam, że to mi się śni, a potem już nie myślałam i chciałam tylko, żeby był bliżej, i bliżej, i jeszcze bliżej. Nie wiem ile czasu minęło, może pół godziny, może trochę więcej, ale wiem, że do końca życia będę pamiętać jego ciało tuż przy moim, jego usta na moich i jego odważne, niecierpliwe ręce wędrujące po moich plecach. Dlaczego to zrobił? Nie wiem i nigdy się nie dowiem.

Miałam o tym opowiedzieć komuś innemu, ale zdecydowałam się opublikować na blogu. Trochę inaczej niż miało być przekazane jemu, ale zdarzenie to samo, chłopak ten sam i ja ta sama, więc jest ok.

niedziela, 19 sierpnia 2012

87. Umieram z nudów

Nie wychodzę z domu, więc pole do popisu mam niewielkie... Czas spędzam na oglądaniu "Przyjaciół", różnych innych filmów, grzebaniu w Internecie oraz czytaniu książek. To ostatnie akurat najmniej, z czego jestem niepocieszona.
Dzisiaj stan nudy osiągnął poziom krytyczny i zaczęłam dobierać się do szafy, do której nie cierpię zaglądać, bo jest w niej wszystko. Przeglądnęłam bibeloty, posegregowałam i wyszło mi, że do tej pory trzymałam tam pełną reklamówkę niepotrzebnych rzeczy.
Pouśmiechałam się, posmutałam, bo natrafiłam na pamiątki, listy, bilety i inne pierdoły... Zrobiło się refleksyjnie, melancholijnie i sentymentalnie. Wpadłam w stan, który lubię czuć od czasu do czasu, bo pozwala na taki lekki reset siebie. Ucieka się wtedy z teraźniejszego świata w przeszłość i to ona w tym momencie nami rządzi. Jest najważniejsza.
Naprawdę miłe uczucie.

86. Moje miejsce

Kobieta zmienną jest, a na pewno ja.
Kto wszedł na mojego bloga w ciągu ostatnich kilku dni, wie co mam na myśli. :-) Kombinowałam, dodawałam, usuwałam, zmieniałam, ale nic mnie nie zadowalało... Za dużo wszystkiego; naciaptane co nie miara. Nie mój styl. W końcu dziś weszłam, próbowałam walczyć, ale nic dobrego z tego nie wyszło. Wkurzona zmieniłam tło na czarne... i to jest to! Usunęłam więc dodatki, zostawiając tylko i wyłącznie to, co było przy powstawaniu bloga ponad rok temu, rozjaśniłam wspomniane tło i przyciemniłam czcionki.
Wracam do prostoty i minimalizmu (w granicach mojej tolerancji, oczywiście). I nareszcie czuję się u siebie dobrze.

piątek, 17 sierpnia 2012

85. A to było tak...

W poniedziałek schodząc po raz 3 albo nawet 4 (w każdym razie któryś z kolei) - ze schodów, naturalnie - coś się stało, ale nie wiem co... Tak czy siak bum i dopiero na podłodze odzyskałam świadomość istnienia. Zdziwiona byłam co niemiara, bo wylądowałam całym ciałem na panelach, a zwykle przy takich okazjach (tzn przy przypadkowych sfrunięciach) spadam na dwie łapy potocznie zwane nogami, i nie było nic. A tu boli i, o cholera, boli jeszcze mocniej! Wstałam, usiadłam, patrzę... No niby nic... Ale dalej boli... I boli... I co raz bardziej boli... Godzina około po 11, jeszcze więc nie myślę logicznie (tak to sobie tłumaczę) i... idę na schody, aby ponownie wspiąć się na górę. Nie bijcie!!! Jakoś samo tak... No dobra, weszłam, a tu dalej, uwaga, boli! No nic, kładę się, ostrożnie, żeby sobie bardziej nie zaszkodzić. Hahaha! No i leżę, ale dalej boli. Uczucie jakby ktoś żywcem mnie palił... Ogólnie, nie polecam. Tak czy siak coś zrobić trzeba, bo w oczach pierwsze łzy zaczęły się pojawiać, a to takie zniewieściałe i nielubiane przeze mnie... Więc biorę książkę, czytam, ostanie strony, a tu łzy lecą i nie chcą przestać, ale czytam twardo dalej. Godzina minęła, książki koniec... Boli inaczej, jakby trochę mniej... Schodzę więc na dół po tych samych schodach. Bokiem jakoś, bo mimo wszystko dalej boli znacznie. Patrzę, jakieś takie spuchnięte, powiększone w jednym miejscu. Dotykam delikatnie, ale nie boli szczególnie bardziej. Czuję, że coś złego się dzieje. Idę do łazienki, próbuję stać normalnie, zrobić coś, żeby wróciła pełna sprawność, ale jak na złość nic się nie zmienia... Informuję tylko domowników, że małym ludkiem na dam rady dziś się zająć. Pytania, mnóstwo pytań. I tak mija kolejna godzina. Aż wreszcie decyduję się pokazać siebie lekarzowi. O nie, wcale nie jestem taka odważna na jaką teraz wyglądam ;-) Zwyczajnie do opuchnięcia dochodzi dziwna kolorystyka... Najpierw szarości, później fiolet, aż wreszcie żółty! I to ten żółty bardzo mnie przestraszył... Po kolejnej godzinie ląduję w szpitalu. Chirurg mówi: "złamanie". A ja co? A ja... "ja nie chcę gipsu... ja nie chcę..." i znów oczy toną we łzach... Na lekarzu nie robi to wrażenia, więc postanawiam uciec. Niestety za bardzo boli, żeby wykonać tak spektakularne przedsięwzięcie, a i tak pewnie szybko zostałabym złapana :-( A więc w gipsie. O 16, po niecałej godzinie latania po różnych szpitalnych pokojach jestem w domu. Wybitnie nieszczęśliwa... I tak żyję do dziś, choć życiem ciężko to nazwać.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

84. Sfrunęłam ze schodów...

I teraz jestem "opakowana"...

sobota, 11 sierpnia 2012

83. Jestem tylko kobietą

... i, jak każda heteroseksualna kobieta, uwielbiam zainteresowanie płci przeciwnej. Zainteresowanie, które przejawia się w różny sposób (byle odpowiedni do sytuacji). Zainteresowanie, które sprawia, że wzrasta poczucie atrakcyjności, a usta bezwiednie rozciągają się w uśmiechu...

Ale nie lubię kokietować, a to jak zachowują się co poniektóre kobiety w stosunku do mężczyzn czasami sprawia, że oczy wychodzą mi na wierzch. I nie tylko mi, facetom kokietowanym też...
Choć nie powiem, co drugi skorzysta. ;-) Na raz.

Czy tego oczekują te kobiety?
Wiem już, że znaczna część... o dziwo nie...
Chcą czegoś więcej, ale nie widzą (!) żadnych analogii w związku ze swoim początkowym postępowaniem.

Poczyniłam wnikliwe obserwacje i "jak Cię widzą, tak Cię piszą" jednak coś w sobie ma... A ja nigdy nie wierzyłam w jakieś zaboboniaste przysłowia.
Chyba czas to zmienić. :-)

środa, 1 sierpnia 2012

82. ...

Już wiem dlaczego mi tak dziwnie ostatnio... Ja po prostu przestałam marzyć...