piątek, 18 stycznia 2013

103. Ciężki tydzień

Wtorek dwa kolokwia, środa jedno, jutro cztery. Jak ja mam to wszystko ogarnąć? No jak? Czasu mi nie starcza, sił coraz mniej... Przedwczoraj kolega powiedział "bo my za dużo kombinujemy, zamiast się po prostu nauczyć". I to niestety prawda. Potrafię iść na kolokwium nie zaglądając do notatek nawet na 5 minut. Chyba tracę rozum i jakieś resztki samo... uciekło mi słowo... Coraz więcej rzeczy mi umyka. Niedobrze.

czwartek, 10 stycznia 2013

102. W oczach obcokrajowców

Od zawsze mnie zastanawiało, jak Polskę i Polaków widzą obcokrajowcy. Ja mieszkam tu na co dzień; urodziłam się w Polsce, wychowałam i w dalszym ciągu egzystuję. Wiele rzeczy, które się dzieją, są dla mnie całkiem normalne, na wiele nie zwracam uwagi. A oni zwracają, często się dziwią. Dziwią się na rzeczy, które dla mnie są codziennością - czy to nie dziwne? Wg mnie na swój sposób fascynujące.

Cudzoziemcy z reguły kojarzą nas z takimi postaciami, jak Wałęsa, Jan Paweł II, Skłodowska-Curie, Chopin, Małysz, Kaczyński, Kopernik. Do tego dochodzi komunizm, "złota rączka", fachowiec, religijność, złodziej samochodów, bigos, pierogi, trudny język, zimno, wódka i oczywiście piękne kobiety ;-) Wymienione przeze mnie przykłady to najczęstsze stereotypy, które nas, jako naród, dotykają.

Dawno, dawno temu trafiłam na artykuł w trochę innym tonie i o tym chciałabym dziś napisać. Jak wspomniałam będzie o rzeczach dziwnych...

Pizza
Kto nie wie co to, lewa ręka do góry. Kto nigdy nie próbował, prawa ręka do góry. No wiedziałam, że nikt się nie zgłosi :D Jakby jednak ktoś taki się uchował, to w tym miejscu pozwalam na opuszczenie rąk, bloga i bliższe zapoznanie się z tym tworem. Przeczytacie potem ;-)
Wracając do pizzy - podobno, jako jedyni, jemy pizzę z ketchupem... W innych krajach je się ją "na sucho" bez sosowych dodatków. Wyobrażacie sobie jeść pizzę bez takiego bonusu? Ja nie bardzo...

Imieniny
Choć w innych krajach również są obchodzone, u nas jest to bardziej popularne i widowiskowe, że tak to ujmę. Wyprawiamy przyjęcia, zapraszamy rodzinę i znajomych, by wspólnie celebrować ten dzień, do pracy przynosimy ciasto, by poczęstować współpracowników. Za granicą ograniczają się do złożenia sobie życzeń.
Osobiście nie obchodzę imienin, być może dlatego, że są bardzo blisko urodzin? Zauważyłam również, że częściej świętują ten dzień osoby starsze niż młodsze.

Babcie
"Starsze panie w wełnianych czapkach i z laseczką". Chciałam napisać bardziej swoimi słowami, ale nie mogę, no po prostu nie mogę nie przekopiować tekstu ze strony artykułu :-)
"[...] babcie są strażniczkami moralności i nigdy nie boją się wyrażać głośno swoich opinii. Gdy stoimy w parku i stoimy zapatrzeni na padający śnieg, potrafią nam powiedzieć: "Kup czapkę!". Ostrzegają przed spieszeniem się na autobus: "Nie biegaj tak szybko! Jeszcze kogoś zabijesz!". Pewien Anglik wspominał, że gdy stojąc w kolejce do kasy w supermarkecie, przez chwilę przytrzymał pieniądze w ustach, babcia go przestrzegła: "Wyjmij te pieniądze z ust! Nie wiesz, gdzie wcześniej były!". [...]"
Czyż to nie sympatyczne, że tak inaczej od nas postrzegają starsze osoby? Nie widzą je, jako zbyt religijne "moherki" polujące na miejsce w autobusie, besztające młodych ludzi i dzień w dzień siedzące w oknie, plotkujące, a ciepłe, odważne, troskliwe i w pozytywny sposób ingerujące w cudze życie osoby. Pięknie :-)

Wybrałam najciekawsze z ciekawostek, natomiast jeśli ktoś chciałby przeczytać całość, serdecznie zapraszam tu: "10 dziwnych rzeczy, z których jesteśmy słynni za granicą, chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy".

sobota, 5 stycznia 2013

101. Serce miała z mydła

Tytuł był beznadziejny, bo i pomysłu nie miałam, ale zaraz! Piosenka w głośnikach leci. No to już hop, przeczytać tekst i ukraść liter kilka. I jest.
Do wyboru było jeszcze "śmierć nosi czarny stanik", więc nie marudźcie! ;-) A poniżej reszta piosenki.


Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że ten tydzień się skończył... Matko i córko, jak ciężko było powrócić na uczelnię, zwłaszcza, że wcale nie jestem jeszcze zdrowa i czasami czuję się słabo. A to już 3 tygodnie...
Odkąd zachorowałam wróciła bezsenność. Zasypiałam o 3, 4, 5, a nawet 6 nad ranem. Przewracałam się z boku na bok i nie mogłam zasnąć. Wkładałam słuchawki w uszy i słuchałam, słuchałam, słuchałam... Tuż przed powrotem na uczelnie przespałam 2 godziny, w autobus i dwie matematyki ;D Wyobraźcie sobie, jaki horror przeżywałam. Nie, tego się nie da wyobrazić...
A ja głupia, myślałam, że w Święta się naśpię na zapas :-)


Troszkę muzycznie dzisiaj będzie, ale cóż poradzę, że słucham radia i co chwilę wpada mi coś ciekawego? Uwierzcie mi, gdybym mogła wkleiłabym tu wszystkie piosenki i obok dołączyła tekst (szkoda, że nie umiem)...

Wiecie, muszę zmienić maila. Ma go ktoś, kto nie do końca jest zdrowy... A ja się go trochę boję... Fakt, jakiś czas się nie odzywał, ale już dość przeszłam kiedyś. Nie chcę czuć tego znowu... Blog jest przypisany do tego właśnie maila, więc dobrze by było, gdyby po zmianie też pasował ;-) Także szukam pomysłu na swoją nazwę, bo wszystko, co do mnie pasuje jest już zajęte i trzeba dodawać jakieś dziwne cyferki, które w ogóle mi nie odpowiadają... Ciekawe, czy maile nieużywane są kasowane? Na onecie wiem, że już zrobili z tym porządek. I to chyba dobrze, bo nikt nie trzyma na siłę maila, którego zajmuje bez powodu.



Dzisiaj jechałam autobusem. Na siedzeniu przede mną siedziała dziewczynka. Na oko dziewięć-dziesięć lat (?) - nie wiem, nie znam się na dzieciach :P Miała fioletowy plecak, ale na siedmiolatkę chyba za duża była. Dziewczyna rozmawiała z kobietą, która odebrała ją ze szkoły. Młoda była tak zarozumiała, że miałam ochotę wyciągnąć najcięższą rzecz z torebki i zdzielić ją przez głowę. Siedziała z opiekunką, która mogła być jej babcią, a zachowywała się wobec niej okropnie. Jakby wszystkie rozumy pozjadała i nic nie dała sobie powiedzieć, wytłumaczyć. Nie lubię takich dzieci...

Ale, żeby nie było, że ja taka anty-dzieciowa jestem, to opowiem Wam o pewnym trzylatku, który skrada moje serce za każdym razem, kiedy się widzimy :-) (o ile nie następuje to zbyt często :P)

Ostatnio siedzimy przed laptopem, młody wdrapuje się na kolana i oglądamy bajkę. Mądra ja, która żadnych króciutkich bajek dla tak młodych dzieci nie zna, wpisała w yt "bajka" :D Ok, wyskoczyło. Szukamy oglądamy, piosenki, prezentacje, zdjęcia, dzieci, psy, krety, koty, autka, wszystko! No ja Wam mówię, w bajkach jest wszystko! Ryby i rekiny też. Zobaczyłam i mówię do małego:
- Rekin! Boję się! - i zaczynam się lekko telepać.
- Nie bój się to tylko bajka! To nieprawda. Rekin Cię nie zje. Nie bój się, nie bój. - młody siedzący mi na kolanach, spojrzał w moją stronę wielkimi (zdziwionymi...) błękitnymi oczkami, przytulił na chwilę i pogłaskał po nodze, ręce i brzuszku.
No i jak tu go nie lubić?

Swoją drogą ciągle dziwi mnie fakt, jak on ładnie mówi... Nie używa żadnych "nio" i innych zdrobnień, zdania buduje całe i spokojnie można sobie z nim porozmawiać!


Na koniec, dla rozluźnienia po ciężkich tekstowych przeżyciach :P

środa, 2 stycznia 2013

100. W Nowym Roku

Kiedy zakładałam tego bloga moim celem było dopisać do setki i usunąć go. Chciałam czegoś spróbować, coś zobaczyć, o czymś się przekonać... A jednocześnie innego celu oprócz tego tu nie było. Dziś jest właśnie setna notatka. Nie ostatnia. Przywiązałam się do tego miejsca. Może nie ma mnie tu często, może zaniedbuję pisanie i czasem chronologię; być może mieszam, nie wyjaśniam, omijam... Jednak dobrze mi tu na moich zasadach, a właściwie ich braku. Zawsze podziwiałam osoby systematyczne, które publikowały przemyślane posty na przeróżne tematy. W końcu zrozumiałam, że ja taka nigdy nie będę. Niemniej pisanie sprawia mi dużo frajdy. Tak samo jest z odwiedzaniem cudzych blogów. Czasami jestem, czasami mnie nie ma, rzadziej komentuję (przynajmniej ostatnio), a jednak w miarę staram się być na bieżąco. Gdy mnie długo nie ma, cofam się do wcześniejszych wpisów aż dojdę do najnowszego. Wtedy łatwiej mi skomentować, o ile to zrobię. Choć blog nie jest ani pamiętnikiem, ani czymś bardzo, bardzo, bardzo ważnym w moim życiu, to muszę powiedzieć, że zżyłam się z pisaniem i myślę, że brakowałoby mi tego, gdybym musiała zrezygnować.

Weszliśmy w Nowy Rok... Jak zwykle zbojkotuję wszelkie podsumowania i nową datę przyjmę całkiem naturalnie. Dodatkowo pójdę krok dalej. Nie mam żadnych postanowień. Nie wiem dlaczego? Nie mam idealnego życia, ja też nie jestem idealna. Wiele mi brakuje do tego, co chciałabym osiągnąć, jaka chciałabym być... Ale postanowień nie wymyśliłam. Uważam, że co ma być, to będzie, a ewentualne rzeczy koryguję na bieżąco (drugi raz w tym wpisie klepię "na bieżąco" i drugi raz z błędem... dobrze, że istnieje coś takiego, jak czerwona fala pod źle napisanymi wyrazami, bo bym się spaliła ze wstydu, jakbym takie byki opublikowała ;)). Owszem, mam marzenia, pragnienia, rzeczy, które chcę doświadczyć, coś zmienić... z tym, że mam też świadomość, że jeśli wszystko się trochę obsunie w czasie i nie zdążę w tym roku, to i tak będę zadowolona jeśli się spełnią. Druga sprawa, z własnego doświadczenia wiem, że postanowienia noworoczne (jak i każde inne wybrane na siłę) nie trwają w realizacji długo. Prędzej czy później (raczej prędzej) odpuszczę, zmienię zdanie czy czort wie co jeszcze. Ostatnia refleksja na ten temat... Nie bojkotuję przemyślanych postanowień. Wiem, że mam takie, które mogłabym uznać za przemyślane i warte tego, aby je zrealizować. Niestety, wiem też, że ich nie spełnię. Przynajmniej na razie. I to jest chyba najważniejsza przyczyna nie powoływania owych postanowień.

Nie wiem czy ktoś widział... 22 grudnia opublikowałam pewien post nt. spowiedzi. Szybko go usunęłam, sama nie wiem dlaczego... Dzisiaj postanowiłam go dokleić do tego. Skoro już go napisałam...
"Byłam dzisiaj u spowiedzi. Kiedy wyznałam grzechy, ksiądz się dopytał, więc, z trudem, ale odpowiedziałam. Rzucił drobną uwagę do wszystkiego poprzedniego i zamarł. Cisza aż dzwoniła w uszach... Zastanawiałam się co robić? Było mi potwornie wstyd i żałowałam, że przyszłam. W końcu przemówił i dalej nie będę opisywać. Kiedy wyszłam z konfesjonału wcale nie czułam ulgi, a mówią, że powinnam... Ta cisza była wymowniejsza niż wszystkie słowa świata... Wracałam do domu osłonięta kapturem i szalem, i było mi tak źle, jak jeszcze nigdy... Myślę, że mogłam być pierwszym takim przypadkiem, o którym ten ksiądz usłyszał. Ale co to zmienia?
Dużo mnie kosztowało wypowiedzenie na głos, ale wcale nie czuję się lepiej. Jest mi ciężej niż było przed i sama nie wiem czy nadaję się na katolika skoro w Boga wierzę, ale nie potrafię wypełniać tego, co On karze i zrezygnować z tego, co nie mogę... Ciężko grzeszę i jest mi źle, że dla mnie to nie ciężki grzech i że wolałabym, żeby Kościół też tak uważał, a spowiadam się tylko dlatego, że muszę, choć w głębi duszy tego nie czuję. I wiem, że mimo wszystko, prędzej czy później, wrócę do swojego postępowania. Wzdychać ciężko nad tym mogę, ale nie chcę wpadać w poczucie winy i jakoś muszę sobie wszystko poukładać. Tylko jak?
Wiem, że na pewno nie pójdę w Święta do mojego kościoła. Na pewno. Jest mi wstyd za to, że musiałam mu wyznać rzeczy, o których prawie nikt nie wie. Myślę, że mnie poznał. Szkoda, że wg Kościoła moje grzechy nie kończą się na plotkowaniu, kłótniach i drobnych kłamstwach... Zastanawiam się po co w ogóle chodzę do spowiedzi skoro robię to dwa razy do roku. Po co przyznaję się do grzechów, które i tak znów popełnię. Po co spowiadam się z czegoś, co powinno być tylko moje prywatne i prawie nikt inny o tym nie wie. No po co? Zastanawiałam się co muszą czuć ludzie, którzy przyznają się do zabójstwa? Chyba to samo co ja tylko dwa razy bardziej.
To była najgorsza spowiedź w moim życiu. Najgorsza...
Aha, nie neguję faktu spowiedzi, nie potępiam, tylko dla mnie jest bardzo trudne i chciałam to opisać tak, jak to czuję..."
Religia to dla mnie ciężki temat, może dlatego na razie nie będę wnikać w szczegóły. Po tej spowiedzi nie czułam się lepiej. Wręcz przeciwnie... Na drugi dzień, w niedzielę nie poszłam do kościoła. W Wigilię ominęłam pasterkę, we wtorek poszłam sama na ostatnią Mszę Św. w mojej parafii, w środę poszłam sama na popołudniową. Omijałam te, na których były moje rodziny i moi znajomi. Komunii nie przyjęłam ani razu.

Myślę nad małymi zmianami, które chcę wprowadzić. Mam nadzieję, że uda mi się wymyślić coś sensownego i wartego uwagi. Dodatkowo ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad pewnym tematem... nad sobą właściwie. Myślałam o czymś, co zarzuciłam dosyć dawno... Rok czy dwa lata temu. Jeszcze nic z tych rozważań nie wyszło, ale kto wie... Może wkrótce więcej rzeczy się wyjaśni :)

Tymczasem ślę Wam pozdrowienia i ogrom szczęścia na kolejne dni.