Ze dwa miesiące temu poznałam kogoś, kto choć mi się nie podobał, pociągał mnie strasznie. Jak to możliwe? Nie wiem...
W sumie to miałam o tym nie pisać, ale weszłam tu dziś i jakoś automatycznie się zalogowałam, czego zwykle nie robię, więc trzeba korzystać ;)
Otóż... nie był brzydki. Wręcz przeciwnie. Wiele kobiet uważa go za atrakcyjnego - i wiem co mówię.
180 cm wzrostu.
Pięknie wyrzeźbiona sylwetka. Widać, że włożył w swe ciało dużo pracy, a jednak potrafił zachować umiar w nieprzesadnym umięśnieniu.
Męski. Silne ręce, uścisk. A jednak delikatne.
Bardzo głębokie niebieskie oczy. Jak czyste błękitne niebo, jak spienione fale na morzu... Piękne i naprawdę głębokie...
Pełne, zmysłowe usta.
...i ten zapach, który idealnie współgrał z jego naturalnym zapachem.
Nie wyglądał jak laluś, ale był pewny siebie i zdecydowany. Z jednej strony wiedział, że ma powodzenie, z drugiej - zupełnie nie wiązał tego ze swoim wyglądem. A może po porostu odpowiedzialny za to był jego wiek?
Jednym słowem: klękajcie narody ;)
Wiedział czego chce. A wtedy chciał mnie.
Mimo tych wszystkich zalet, facet ten był niemalże zupełnie nie w moim typie. Wiem, że bluźnię. Niewątpliwie był przystojny. Nawet bardzo. Ale ja gustuję w innym typie mężczyzn... Co nie zmienia faktu, że bardzo mnie pociągał.
Za idealne ciało i umiar, który potrafił zachować.
Za jego usta.
Za niezachwianą pewność swego.
Za zdecydowanie.
Za konsekwentne dążenie do celu.
To są te rzeczy, które mimo wszystko bardzo mnie do niego przekonywały i sprawiły, że chciałam przy nim być.
Niby wygląd nie ma znaczenia, ale tak do końca to ja w to nie wierzę... bo gdyby nie trzy ostatnie elementy, które przed chwilą wymieniłam, na pewno nie zwróciłabym na niego uwagi. Na pewno.
Nawet mimo tego, że był bardzo przystojny... i niczego nie można było mu zarzucić.
A jednak nie w moim typie...
A jednak...