poniedziałek, 1 sierpnia 2011

17. Wypadek i inne takie...


Miałam mały wypadek. Wypadek, którego wypadkiem nazwać nie można. Niestety innego słowa wymyślić nie umiem . "Wydarzenie" tu nie pasuje ze względu na małą negatywność. Krew była? Była. Ból był? Był. Samochód był? Nie było :P Ale przecież wypadki są różne, prawda? Więc zostanie wypadek. A teraz do sedna. Otóż tak się składa, że aktualnie nie mogę chodzić. Znaczy mogę, ale i nie mogę. Mogę, bo jestem w stanie się ruszać. Nie mogę, bo niesie to ze sobą okropny ból. Mimo to chodzę, kuśtykam, skaczę, czołgam się, udaję psa, kota czy innego czworonoga, ale chodzę. Czuję, że muszę. Chociaż chwilę... Myślę, że za około tydzień, dwa będzie już ok. I zapomnę... Bo na razie... ech szkoda nawet mówić... Każde wejście do łóżka kończy się płaczem. Mam tak rozstawione pomieszczenia w mieszkaniu, że aby dostać się do swej tajemnej alkowy muszę zrobić to sama stojąc na obu nogach. Wiem, dziwnie to brzmi, ale wyjaśniać mi się nie chce. Poza tym pewnie i tak nic bym nie wyjaśniła. W każdym razie boli wtedy jak... hmm... bardzo. To powinno wystarczyć. Pochwalę się, że raz mi się udało nie uronić ani jednej łzy :) Pozostałe dni nie były tak łaskawe... Nieważne. Zawsze mogło być gorzej, prawda? Prawda. Na szczęście już jest coraz lepiej i przynajmniej na jednej nodze mogę stać. A potem z każdym dniem będzie jeszcze lepiej i jeszcze, aż w końcu ten koszmar się skończy. Teraz już mówię o tym bez emocji. Minął ponad tydzień i zdążyłam się przyzwyczaić. Dziś nawet przesuwałam szafę :) No może nie szafę, a szafkę. Mniejszą ode mnie, dwoje drzwiczek, więc nie było tak źle. Oparłam się całym ciałem i jakoś poszło. Nie lubię się poddawać... Niestety, jak zdążyłam zauważyć nie jest to dobra postawa. W związku z tym, że mnie bardzo boli, od ponad tygodnia praktycznie siedzę w domu. Wyszłam tylko dwa razy. Raz by uzupełnić papiery na uczelni, drugi raz po to samo. I gdyby nie samochód i czyjaś pomoc, nie zrobiłabym tego... Nie umiem i nie lubię chodzić o kulach. No dobrze, umiem, ale nie chcę. Zaciskam zęby i staram się chodzić sama na własnych nogach. Co nierzadko kończy się opuchlizną... Trudno... Niestety, to że praktycznie nie widać po mnie bólu, a nawet jeśli to znikomą jego część, sprawia, że mało osób wierzy w to, że naprawdę boli... To, jak chodzę to przesada? Ok, zamieńmy się. Chętnie posłucham Twoich jęków i opowieści o wrażeniach... Zobaczymy co poczujesz... Dziś siostra, własna siostra potraktowała mnie tak, że nie wytrzymałam. I mimo że staram się nie płakać, dziś łzy poleciały same... Nie rozumiem tego. Kiedy ona chodziła o kulach ja się z niej nie śmiałam. Dlaczego więc? No dlaczego? Co ja jej takiego zrobiłam? Też bym chciała wyjść z domu, bawić się beztrosko... Niestety, z powodu tego wypadku musiałam odwołać wszystkie spotkania, zrezygnować ze wszystkich imprez. Nie jest mi łatwo... A ona jeszcze mi docina, że ciągle siedzę w domu... No jak mam wyjść? Kiedy nawet po schodach ciężko mi zejść i każde takie zejście kończy się kolejną opuchlizną... Tak, mam szczupłe stópki (i ciężko mi znaleźć jakiekolwiek buty, które by ze mnie nie spadały...) i kiedy mi spuchną wyglądają tak, jak u każdego innego człowieka. Dopiero kiedy obie przysunę do siebie, widać różnicę i wytrzeszczone oczy innych ludzi. Ano faktycznie, spuchnięte! No a niby czemu miałabym kłamać, gdyby tak nie było? Ludzie ocknijcie się... Ostatnie 2,5 tygodnia nie było dla mnie dobre... Można to nawet zaobserwować w notatkach na blogu. Nie miałam wtedy ochoty na zbyt wiele kontaktu z innymi. Parę spotkań, nic więcej. Problemy mnie przytłoczyły, zamknęłam się w sobie i rozwiązałam je. Teraz jest już dobrze. Bardzo dobrze :) Udało mi się przezwyciężyć trudności. Nie jest idealnie i nie jest tak, jakbym chciała, aby było. Ale jest. Czy to nie cudowne? Udało mi się! Udało! Nie spodziewałam się tego... A jednak... Niestety, dla mojej siostry najważniejszy jest fakt, że me życie towarzyskie nie było aktywne dzień w dzień, że wolałam się wyciszyć, usunąć. Mi to nie przeszkadza... Rozwiązałam swój problem! Dla mnie to w tej chwili najważniejsze... Najważniejsze. Naprawdę! Może gdybym pokazała po sobie jak bardzo tamten kłopot na mnie wpłynął, jak bardzo było mi źle... może wtedy spojrzałaby na to inaczej... Jednak smutne jest to, że to własna siostra tak mi dokucza... Trudno. W tej chwili najważniejsze dla mnie jest to, bym zaczęła normalnie chodzić. Nie tak, jak do tej pory... Trzymajcie kciuki, jeśli możecie. Pozdrawiam i dobranoc. Może dziś wejście do łóżka przestanie wywoływać łzy...

PS. Dziś mijają dokładnie dwa miesiące od założenia bloga, a ja czuję się jakbym pierwszy post pisała wczoraj... Dziwnie mi.

4 komentarze:

  1. Życzę Ci powrotu do zdrowia i przezwyciężenia bólu. :-) Siostrą się nie przejmuj... I dużo zapału na kolejne lata pisania bloga. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dochodź szybko do siebie i się nie poddawaj. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymam kciuki za szybki powrót do zdrowia ;* Ale co Ci właściwie jest?
    Domyślam się, że brak zrozumienia ze strony innych może wywoływać irytację, ale bądź silna ;* Ludzie dziś bardzo rzadko silą się na empatię, nie potrafią zrozumieć tego, co odczuwa drugi człowiek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedactwo. Współczuję Ci z całego serca. Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia i siostra do Ci spokój. To podłe, że się z Ciebie nabijała w takiej chwili, ale no cóż. Trzymaj się mocno.

    OdpowiedzUsuń