Wczorajszego wieczoru wybrałam się do Wielkiego Miasta.
Multikino organizowało nocny maraton filmowy. Pierwszy w moim życiu. Spośród 10
filmów można było wybrać trzy, które leciały od 23 do 5:30. Świetna sprawa.
Choć ludzi tłum.
Na pierwszy ogień poszedł film pt. "Nietykalni".
Opowiada on o chłopaku spod ciemnej gwiazdy, który opiekował się
niepełnosprawnym mężczyzną - milionerem. Piękna historia o tym jak wiele ludzie
mogą dać z siebie innym w sytuacjach, które zupełnie na takie nie wyglądają. A
do tego opowiedziana w taki sposób, by zamiast smutku wywoływać śmiech i
radość. Piękny film o przyjaźni, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie.
Wychodząc z sali nie mogłam wrócić do swojego życia i myślę, że za jakiś czas
powrócę do niego ponownie. Polecam i Wam, bo naprawdę warto. Przez półtorej
godziny uśmiech nie schodzi z twarzy. W sali kinowej ludzie siedzieli na
schodach, bo nie chcieli iść na inne filmy. Czy trzeba dodawać, że film jest
produkcji francuskiej? :-)
Po wyjściu z pierwszego seansu biegiem do kas po popcorn i
colę, ponieważ była już 1:30 i żołądek domagał się pożywienia. Co ciekawe w
czasie seansu nie została zjedzona nawet połowa... Dlaczego? Drugi seans nosił
tytuł "Przetrwanie". W skrócie: samolot, katastrofa, Alaska, ośmiu
ocalałych i... wilki-ludojady. Jak dla mnie w tym filmie było mnóstwo drastycznych
scen, może nawet zbyt obrazowo pokazanych. Ale myślę, że głównie dlatego i ten
film bardzo mi się spodobał. Czułam się jakbym była postronnym obserwatorem,
który śledzi wydarzenia z boku, a jednocześnie przeżywa doświadczenia każdej
osoby z osobna. Dziwny, bardzo dziwny film... Wzbudził we mnie strach. I
pamiętam, że w trakcie pomyślałam: "gdybym ja była na ich miejscu,
wolałabym dołączyć do 117 zmarłych pasażerów niż do ocalałej ósemki".
Polecam.
Ostatni film, na którym spokojnie można było dokończyć
jedzenie popcornu ;-), był "Mój tydzień z Marilyn". Wynudziłam się na
nim, a może to wina pory, ponieważ oglądałam go prawie o 4 nad ranem? Nie
wiem... Wiem tylko, że miałam ochotę strzelić Marilyn w łeb lub jakoś nią
wstrząsnąć. I trochę żałowałam, że nie wybrałam "Człowieka na
krawędzi".
W domu byłam o 7, rzuciłam się na łóżko, ponieważ wstać
miałam o 8:15. Wstałam o 10. ;-) O wiele za późno. Nie zrobiłam tego, co miałam
zrobić... Zabrałam się więc za sprzątanie pokoju, skończyłam czytać książkę w
łóżku, później opiekowałam się małym kuzynem i tak zrobiła się 19:00. Znów
miałam jechać na noc do Wielkiego Miasta, ale zrezygnowałam.
Umieram z gorąca.