środa, 28 grudnia 2011

42. Chudzielec

Niemożność zaśnięcia dobija mnie doszczętnie... Wczorajszej nocy, a właściwie już dzisiejszej położyłam się o 2, zasnęłam ok. 3.30... Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pobudka o 7.30... Kiedy chodzę na uczelnie 4-5-6 godzin snu to norma, ale przecież mam wolne...

Ten czas poświąteczny nigdy nie był mi tak potrzebny, jak teraz. Nie wiem jakbym wytrzymała powrót na studia po zaledwie trzech dniach wypoczynku... Kiedy zacznie się praca i całkiem dorosłe życie będę musiała się przyzwyczaić - czy tylko mnie przerażają takie drobnostki?

Piszę o tym, dlatego że dostałam dziś szansę na możliwość poświęcenia jednego z tych dni na pracę. Odmówiłam... Wiem, że pieniądze piechotą nie chodzą i każdy dodatkowy grosz w kieszeni jest mile widziany, ale zwyczajnie nie mam siły... Muszę zrobić projekt, a z moim talentem do informatyki jest to nie lada wyczyn zajmujący furę czasu, dodatkowo mam stos kserówek i innych arcyważnych rzeczy niezbędnych do nauki i przyszłej sesji, których jeszcze nawet nie zdążyłam przejrzeć... Najprawdopodobniej moja kariera na tychże studiach skończy się już niedługo, ale wolę się nastawiać na niemożliwą szansę, której zapewne nie dostanę (a może?), niż potem żałować, że olałam.

Skaczę z tematu na temat, więc myślę, że to odpowiednie miejsce, by przeskoczyć znów. Otóż nie mogę jeść czekolady... ani grama... Czy ktokolwiek z Was zastanawiał się jakie to uczucie nie móc wchłonąć nic, co zawiera w sobie coś tak pysznego...? Nie, tego nie da się wyobrazić, to trzeba przeżyć na własnej skórze... W życiu nie myślałam, że to może być aż tak trudne!

Otwieram szafkę z zamiarem umilenia sobie życia, a tam: czekolada, jedna, druga, trzecia, cukierki z czekoladą, ciasteczka z czekoladą, chipsy (nie lubię chipsów...), kolejne cukierki z czekoladą, mała bombonierka i wreszcie jest! Kruche ciasteczka posypane cukrem. Czyli jedyna rzecz, którą mogę spożyć... Właśnie zjadłam trzy - na śniadanie - zamiast czegoś pożywnego, bogatego w witaminy i odpowiedniego na tę porę dnia. Wybornie... A czekolada nadal siedzi w głowie... Do tej pory pamiętam ciepły płyn rozlewający się po podniebieniu i towarzyszącą mu bitą śmietanę - moje ostatnie coś z czekoladą. Bez dwóch zdań - jestem stuknięta.

Brat właśnie wyszedł do sklepu, przymilałam mu się jak nikt, by kupił mi lody. Uwielbiam lody i mogłabym je jeść non stop. Śmietankowe, owocowe, czekoladowe... Właściwie już nie czekoladowe... To może trzecia zima (choć czy można ją tak nazwać? wszakże śniegu brak), kiedy pozwalam sobie na jedzenie ich w tymże okresie. We wcześniejszych latach mogło skończyć się katastrofą. Wciąż mam w pamięci choróbsko, które unieruchomiło mnie w domu na miesiąc. A niby tylko przeziębienie... Do tej pory dziwię się, że nie wyplułam wtedy płuc i innych wnętrzności... Ale kończę już ten przesympatyczny opis.

Dziś na obiad pizza - znowu będziemy pół godziny zastanawiać się nad wyborem: z kurczakiem czy bez? z podwójnym serem? z ananasem, kukurydzą, a może... papryką? - uwielbiam takie dylematy!

Niemalże cały wpis wyszedł o jedzeniu... I kto mi teraz uwierzy, że nie przypominam piłeczki, a wskaźnik BMI wskazuje brak kilku kilo do odpowiedniej wagi? No kto? :) Pyta chudzielec.
(PS. Dziś mam chyba jakiś kryzys jedzeniowy czy jak to nazwać - nigdy nie myślę o tym aż tyle, co teraz (o jedzeniu, rzecz jasna!))

3 komentarze:

  1. Pizzy nie jadam, bardzo jej nie lubię, ale za czekoladę gorzką sprzedałabym rodzeństwo:) Ja też z tych co chcą przytyć i nie mogą... w kółko muszę się tłumaczyć, że nie jestem anorektyczką i jem coś więcej niż listek sałaty:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham pizzę, kocham czekoladę ^^ W sumie kocham wszystko co czekoladowe :D Czekoladoholiczka ze mnie ;) Ale schudnąć to bym chciała, ale wiem, że nie da się pogodzić ze sobą diety i czekolady :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Po przeczytaniu głodny jestem. :-)Korzystaj z tych wolnych dni jak najwięcej. :-)

    OdpowiedzUsuń